Cesar Millan to niewątpliwie najbardziej kontrowersyjna
postać psiego światka w ostatnich latach. Jego programy i książki cieszą się
gigantyczną popularnością, a mnóstwo trenerów na całym świecie zajmuje się
tłumaczeniem klientom dlaczego to, co widzą w telewizji nie zawsze jest prawdą
i nie zawsze jest dobre. Sama wiele razy zabierałam głos w podobnych
dyskusjach, starając się przy tym zachować obiektywizm. W końcu zabrałam się za
przeczytanie jednej z książek CM – „Zaklinacz psów”, żeby lepiej zrozumieć,
dlaczego pokazuje to, co pokazuje. Przyznam, że lektura wprowadziła mnie w
niemałe zakłopotanie. O ile obejrzane programy mocno mnie raziły, o tyle
książka sprawiła mi problem. Wiele stwierdzeń w niej zawartych wydaje mi się
bardzo prawdziwych, a jednocześnie wyciągane przez CM wnioski i stosowane
metody nadal są dla mnie nie do przyjęcia. Chciałabym się więc przyjrzeć
(możliwie skrótowo, bo wnikliwych analiz metod Cesara napisano już bardzo
wiele) zarówno jasnym, jak i ciemnym stronom zaleceń „Zaklinacza”.
Na przekór krytykanctwu zacznijmy od pozytywów:
Naszym zadaniem jest
zaspokojenia psich potrzeb.
Zarówno w książce, jak w programie, wielokrotnie możemy
usłyszeć o konieczności zapewnienia psu ruchu i aktywności umysłowej. W swojej
książce Cesar zaleca minimum 1,5 godziny spaceru dziennie (w zależności od rasy
i kondycji danego psa). Pozostaje się pod tym podpisać.
Nasza „energia” i
asertywność ma znaczenie.
Chociaż mistyczny język, bazujący na stwierdzeniach o
równowagi energii we wszechświecie, nie jest mi zbyt bliski, stwierdzenie, że
nasz „stan umysłu” oddziałuje na inne stworzenia jest trudne do podważenia. Również
asertywność (rozumiana jako postępowanie niekrzywdzące ani siebie ani innych,
czyli jako alternatywa dla agresji i uległości) jest bardzo ważną sprawą, nie
tylko w relacjach z psami. Znając granice swoje i drugiej strony, można
zaplanować postępowanie w sensowny, konstruktywny sposób.
Mamy wpływ na
zachowanie psa.
Chciałoby się rzecz – oczywista oczywistość. Podstawa życia
z psem, chociaż warto pamiętać, że to stwierdzenie można również odwrócić –
zależność jest wzajemna.
Wybór psa nie może
być przypadkowy.
Cesar podkreśla znaczenie dopasowania psa (zarówno rasy, jak
i indywidualnego charakteru) do trybu życia i „poziomu energii” właściciela.
Jeśli „poziom energii” nazwiemy temperamentem – zgadzam się w pełni.
Życie w mieście
sprawia psom problemy i trzeba im je ułatwiać.
Zarówno życie w zamknięciu, jak nadmierne przegęszczenie
psów w publicznych parkach plus ruch uliczny, hałas itp., nie wpływają dobrze
na samopoczucie psów. Oczywiście pies, który ma zaspokojone potrzeby i jest
oswojony z warunkami miejskimi, może wieść w mieście szczęśliwe życie. Nie pomaga mu w tym jednak wylegiwanie się
24/7 na kanapie, ubieranie w szeleszczące falbanki, noszenie na rękach, ani w
torebce, co Cesar słusznie wypomina wielu Amerykanom.
Dotyk jest dla psów
ważny, psy potrzebują czułości.
Trudno zaprzeczyć.
Nadmierne okazywanie
emocji w obecności psa, może prowadzić do problemów z jego zachowaniem.
Rzeczywiście. Zarówno nadmierna ekscytacja, jak złość
udziela się psu. Można go też w ten sposób przestraszyć.
Język emocji jest
uniwersalny i zrozumiały dla wszystkich zwierząt, włącznie z ludźmi.
Prawda.
Nadmierne użalanie
się nad psem/dzieckiem, kiedy coś niegroźnego się wydarzy, uczy okazywać lęk i
przejmować się drobiazgami.
Bardzo ważne stwierdzenie. Jest wiele sytuacji, w których
pies otrzepałby się i zajął innymi sprawami, gdyby nie histeria właściciela,
dająca psu do zrozumienia, że stało się coś strasznego i w przyszłości należy
zwracać na to uwagę oraz silnie przeżywać.
Powinniśmy poznać
mowę ciała psów.
Tak, tak, tak! Wprawdzie tutaj pojawi się kilka „ale”,
jednak z samym stwierdzeniem zgadzam się całkowicie.
Psy żyjące na
farmach/biegające po wsi są szczęśliwe i zrównoważone.
O ile tylko nie doskwiera im głód, choroby i agresja ze
strony ludzi – jak najbardziej.
Zrównoważona grupa
psów ma działanie terapeutyczne i pomaga w rehabilitacji psów z problemami.
Oczywiście można by tutaj dyskutować co znaczy
„zrównoważony” i jak powinna przebiegać terapia w poszczególnych przypadkach,
jednak generalnie trudno się z tym nie zgodzić. Prawidłowo komunikujące się psy
są w stanie dużo lepiej i skuteczniej oddziaływać na zaburzone zwierzę, niż
zrobiłby to człowiek. Ważne jest odpowiednie dobranie psów „terapeutycznych” do
danego przypadku, ale najogólniej mówiąc – jest to ogromna pomoc w
rehabilitacji psich problemów
Jak widać, Cesar darzy psy sympatią, a w swojej książce
zawarł wiele pożytecznych i zdroworozsądkowych stwierdzeń. Niestety – jest też
druga strona medalu, o której za chwilę.
Po lekturze odniosłam wrażenie, że większość kontrowersyjnych, a w moim
odczuciu – szkodliwych, pomysłów „Zaklinacza” bierze się z niewiedzy lub też
błędnego wnioskowania, a nie chęci wyrządzenia psu krzywdy. Chociaż wiedza o
psychice psów ciągle się rozwija i jesteśmy zmuszeni do stałego aktualizowania
informacji, pewnie metody Cesara stoją w sprzeczności z tym, co udało się już
dość dobrze zbadać i potwierdzić. Millan sam zaznacza, że jest samoukiem, o
czym mówi z pewną dumą. Dla odbiorców powinna to być jednak informacja budząca
pewną ostrożność. Oczywiście, można zdobyć dużą wiedzę samodzielnie, jednak to
dyskusje i spotkania z autorytetami pozwalają swoje poglądy i interpretacje
weryfikować. Czytając „Zaklinacza psów” można odnieść wrażenie, że autor
przedstawia prawdy niepodważalne – i to właśnie budzi moją największą
wątpliwość.
(powyższy fragment tekstu napisany we wrześniu 2015 i pewnie
w końcu doczeka się ciągu dalszego. Chciałabym więc tutaj zaznaczyć tylko, że nie zalecam kopiowania pomysłów
podejrzanych w jego programie oraz zachęcić do przeczytania kolejnego
wpisu, w którym spróbuję wyjaśnić dlaczego).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz