czwartek, 16 lutego 2017

Zaklinanie publiczności

Stało się! „Zaklinacz psów” Cesar Millan już wkrótce pojawi się w Polsce ze swoim SHOW.
Nie ukrywam, że nigdy nie darzyłam sympatią pana CM. Myślę jednak, że wypada podejść do tematu na chłodno i wyjaśnić w czym rzecz.

Jak trafnie zauważył Łukasz Wacławski w swoim wpisie na tentemat – „ z reguły błądzi ten, kto przedstawione metody próbuje kopiować, bez głębszego zrozumienia natury zwierzęcia, sposobów kształtowania zachowań, a także specyfiki pracy z właścicielami”. Mało tego, zgadzam się również z twierdzeniem, że „wyrabianie opinii w oparciu o telewizyjne show nie jest najlepszą drogą do oceny człowieka i stosowanych przez niego metod”. Rzeczywiście, pana Millana nie miałam okazji poznać, nie mogłam przyjrzeć się jego codziennej pracy z psami. Nie mnie go oceniać. Tu jednak pojawia się małe, lecz istotne „ALE”.

Podobnie jak każdy czytelnik może mieć swoje zdanie dotyczące niniejszego wpisu (zupełnie wyrwanego z kontekstu mojej pracy), tak każdy telewidz – w tym również „kolega po fachu” ma prawo wyrobić sobie opinię na temat samego show. Jako psycholog, na co dzień pracujący z ludźmi – w tym głównie właścicielami psów – nie mogę też przestać wyobrażać sobie ewentualnych skutków, jakie program „Zaklinasz psów” pociąga za sobą. Nie raz zdarzało mi się wraz z klientami naprawiać błędy, których narobili święcie wierząc w obrazki pokazywane w telewizji.

Przejdźmy do meritum. Sam temat stosowania metod awersyjnych nadaje się na osobny wpis (który niniejszym popełnię w następnej kolejności, żeby nie rozwlekać tego tekstu). Osobowość CM ma taką, jaką ma – można go lubić, albo nie, ale taki jest i podziw dla niego, że umie się sprzedać (i to na jaką skalę!). Nie ma też co się obrażać i wylewać dziecka z kąpielą, bo facet przemyca sporo dobrego (odsyłam do poprzedniego wpisu), zwłaszcza w społeczeństwie amerykańskim, które zdaje się zapominać, że PIES TO PIES.  Kluczowy problem tkwi, moim zdaniem, w specyfice przekazu medialnego (a może też trochę w kulturze macho, która każe jasno zaznaczać, kto tu rządzi).
Mamy oto program, który pokazując wyrywkowo fragmenty z psami, ogłasza światu kolejne cuda. Ot, facet bierze psa, pies się rzuca, jest poza kontrolą etc., a za 15 minut potulnie maszeruje przy nodze. Jakież to rodzi oczekiwania! Myśli sobie przeciętny Kowalski – wezmę psa, założę mu dławik, szarpnę trzy razy, pies odnajdzie „naturalny stan uległości i spokoju” i nasze życie będzie usłane różami… Cóż, nie ma róży bez kolców.

Oglądamy jak zaklęci kolejne nawrócone psy i zapominamy, że to tylko fragmenty wyrwane z kontekstu. Że nie da się psa „naprawić” za pomocą czarodziejskiej różdżki. Że niemal cała praca z psem to praca na co dzień – właściwe nawyki, rytuały, zaspokajanie psich potrzeb, budowanie relacji. Że trening to tylko mały kawałek, służący wyjaśnieniu psu naszych oczekiwań, nauczeniu go zwrotów, których używamy etc. Ba! Trening to pół biedy, tu mówimy o terapii behawioralnej.

Temat presji, czy wręcz przemocy oraz tego, jak łatwo zacząć nawykowo chodzić drogami na skróty, kiedy znajdzie się „magiczne narzędzie” (nie ma znaczenia, czy będzie to obroża elektryczna, dławik, czy….kliker!), zostawmy sobie na wpis o awersji. Tu chciałabym się skupić jedynie na (zupełnie subiektywnej) liście zagrożeń, jakie program „Zaklinacz psów” niesie za sobą:
- bezmyślne naśladowanie technik (nawet nie metod) wyrwane z kontekstu,
- zapominanie o tym, że każde zachowanie ma swoją przyczynę (w organizmie lub środowisku),
- pomijanie specyficznych potrzeb konkretnego psa i wchodzenie w schemat (np. pies robi coś źle, następuje szybka korekta i…..nic poza tym),
- pomijanie znaczenia relacji z psem, w imię pracy nad samymi zachowaniami (kojarzy mi się tu trochę dr House, który powtarzał, że leczy choroby, a ludzie go nie interesują…)
- nieprawidłowe użycie pokazanych narzędzi,
- zapominanie, że pies to żywe, czujące stworzenie, a nie tylko mechanizm do zaprogramowania (radykalny behawioryzm jest nieco… archaiczny),

I wreszcie (last, but not least):
- nadmierne stosowanie presji, korekt itp. (każdy dobry szkoleniowiec – również ten wykorzystujący narzędzia awersyjne wie, że na każdą korektę musi przypadać masa pozytywnych doświadczeń, a każda kara/korekta musi być dla psa przewidywalna i łączyć się z nauką zachowań alternatywnych),
- bezpośrednie zagrożenie zdrowia (psa i właściciela) związane z próbami siłowego pacyfikowania psa przez osoby niedoświadczone.

Mówiąc krótko – myślcie oglądając, znajdźcie specjalistę (na żywo, nie w telewizorze) kiedy macie problem i nie róbcie tego w domu (jak zresztą, przynajmniej w pierwszych sezonach informował komunikat na końcu programu!).


PS. A wiecie czego tak naprawdę nie lubię najbardziej w tych programach? Przyznaję, nie jestem na bieżąco z nowymi sezonami, ale prawdziwe zgrzytanie zębów i podwyższone ciśnienie zawsze wywoływało we mnie prowokowanie psów do ujawnienia zachowań agresywnych (nieraz doprowadzanie psów do ostateczności). Myślę, że to jest właśnie główny problem SHOW – musi być spektakularnie. A szybko i spektakularnie to jeszcze nie musi być dobrze. Oczywiście nie pochwalam mydlenia oczu ludziom metodami nieskutecznymi i przetrzymywania ich latami na kursach, szkoleniach i kolejnych konsultacjach, ale to chyba również osobny temat…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz